Ola Synowiec: "To dobry czas dla mnie!"
Przed meczem Wisła Płock - Zagłębie Sosnowiec długo wyczekiwaną statuetkę za zdobycie tytułu mazowieckiej królowej strzelczyń poprzedniego sezonu odebrała Aleksandra Synowiec. Jeszcze dłużej trzeba było ją namawiać na ten wywiad, ale kiedy wreszcie się zdecydowała, opowiedziała nam o trudnym dzieciństwie i trudnych początkach piłkarskiej przygody, dobrych i złych chwilach z nią związanych, czy o tym jak poznała jedną z najlepszych piłkarek na świecie.
Poprzedni sezon Aleksandra Synowiec zakończyła z dorobkiem 31 goli w 19 meczach, chociaż nie wystąpiła w dwóch spotkaniach z drużynami, które Nafciarki pokonały gładko i wysoko, a walkowerem mecz oddała drużyna, która łącznie w całym sezonie straciła ponad 100 bramek. Obecnie 26-letnia napastniczka w piłkę gra dopiero od 2016 roku, ale zdążyła już zaliczyć ponad 100 trafień w oficjalnych meczach, reprezentując najpierw Królewskich Płock, a po przejęciu drużyny przez Wisłę Płock - niebiesko-biało-niebieskie barwy. Jej bilans w barwach Nafciarek to 66 goli w 53 meczach, a w obecnej kampanii jest najlepszą strzelczynią swojego zespołu, zapisując w oficjalnych statystykach 7 bramek w 11 spotkaniach.
Wiem, że na to przekazanie nagrody nasz kolega Sebastian z działu marketingu trochę cię podpuścił, że będziesz musiała coś powiedzieć przed mikrofon. Co sobie przygotowałaś?
Aleksandra Synowiec: (dłuższa chwila zawahania) A więc chciałam powiedzieć, że było mi niezmiernie miło odbierać tę nagrodę w takich okolicznościach, na stadionie przed meczem mężczyzn. Chciałabym im życzyć dobrego meczu, 3 punktów, że trzymam za nich kciuki, ale nie dali mi mikrofonu. Chciałam podziękować Mazowieckiemu Związkowi Piłki Nożnej za tę statuetkę, no i przede wszystkim też chciałam podziękować całej swojej drużynie, no bo wiadomo, że piłka nożna to sport zespołowy i zdobyłyśmy to razem. Więc dziękuję koleżankom z drużyny i trenerowi, bo bez nich ciężko byłoby to osiągnąć.
Może opowiedz, jakie to było w ogóle przeżycie tak wyjść na środek przed wszystkimi?
Było -20 stopni, a czułam się na plus 30! Fajnie, łezka się zakręciła w oku – szybko wytarłam, żeby nie było widać na zdjęciu. Szybko poszło, fajne przeżycie i tyle, co mam więcej powiedzieć?
Przy odbieraniu nagrody dla najlepszej mazowieckiej strzelczyni III ligi 22/23. Fot. Sebastian Wiciński / Wisła Płock S.A.
Z tego, co mówisz, to wynika, że się bardzo denerwowałaś przed wyjściem, to jak to jest, że tutaj się denerwujesz wyjść, a nie denerwujesz się na meczu wyjść i zagrać?
No jak można się tego bać? Jak coś się lubi robić, robisz to na co dzień, to jakby no… Jesteś przygotowana i wychodzisz robić swoje.
Teraz przejdziemy do tematu gali [I Mazowiecka Gala Futbolu organizowana przez MZPN – przyp. red.], bo byłaś nominowana do Piłkarki Roku. Pojechałaś i ostatecznie nie wygrałaś – jak do tego podchodzisz? Czy liczyłaś jednak na to, że wygrasz i jest rozczarowanie, czy po prostu cieszysz się, że byłaś tam nominowana?
Przede wszystkim to się bardzo cieszyłam, że zostałam nominowana, bo to też jest jakaś nagroda. Co do werdyktu, nie jestem rozczarowana, że ja nie wygrałam, bo na pewno był ktoś lepszy ode mnie, ale przyznam szczerze, że byłam zaskoczona ostatecznym werdyktem. Nie wiem jakie były kryteria wyboru, ja miałam bardzo dobry rok i po cichu troszkę liczyłam na to, że wygram, ale tak się nie stało. Fajnie było w ogóle być nominowaną, zobaczyć jak wygląda taka gala, nigdy na takim czymś nie byłam, więc takie wyróżnienie też jest nagrodą.
Dobra, no to teraz zostawiamy temat nagród, ale one się wzięły przede wszystkim z tego, że w poprzednim sezonie była ta twoja cała świetna forma. Co było tu kluczem, bo w poprzednich sezonach, okej, były w twoim wykonaniu dobre, ale ten był po prostu taki „top of the top”?
To trudne pytanie, sama się nad tym zastanawiałam. Akurat w tamtym sezonie wszystko złożyło się w kupę – na boisku czułam się dobrze, dobrze trenowałam. Też w życiu prywatnym mi się dobrze układało, a to ma spory wpływ na to, że na treningach czuje się dobrze i jestem w pełni skoncentrowana. Cała drużyna grała też świetnie, więc i mi łatwiej było się wywiązywać z zadania.
Jesienią była ta porażka z Polonią 0:4, tobie nie uznano wtedy bramki na 1:0, z kolei na wiosnę w rewanżu wygrałyśmy 5:0, i tu strzeliłaś aż cztery gole. Czy ten mecz z jesieni w tobie tak siedział, że później aż tak dobrze ci poszło?
Aż tak ten mecz przegrany z Polonią nie siedział mi w głowie, żeby się zemścić czterema bramkami. Po prostu weszłam sobie w mecz i tyle, robiłam swoje i nie myślałam o tamtym z jesieni, tylko zapomniałam o nim i poszłam dalej. Wiosną znajdywałam się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i tak jakoś te cztery bramki wpadły.
Wiosenne 5:0 z Polonią Warszawa. Ola Synowiec strzeliła wtedy 4 bramki. Fot. Michał Grzembski
Później była zwycięska bramka ze Złym, bardzo fajny moment…
Pamiętam jak wbiegłaś na boisko przy mojej cieszynce!
Chciałam zapytać czy był dla ciebie taki moment, w którym już wiedziałaś, że nic się złego nie może stać i wywalczymy ten awans?
No właśnie w meczu ze Złym. Po meczu ze Złym już się nie mogło nic złego wydarzyć. Po tej bramce właśnie na 3:2… bo z nimi zawsze jest ciężko, one jakoś, nie wiem, zbierają się na nas, tak że ciężko mamy z nimi grać i jak już strzeliłam bramkę na 3:2, to już mówię, że już nie ma wyjścia, musimy to pociągnąć. Jak się strzela bramkę, się wygrywa z takim przeciwnikiem, to wiadomo, że jeszcze motorki bardziej się napędzają, bardziej się walczy, mocniej, żeby tego nie stracić.
A jak wspominasz ten mecz z Legią [1:1, wyrównująca bramka Oli – przyp. red.]?
Nie bardzo go pamiętam. Pamiętam tylko bramkę, którą strzeliłam, ale z nimi też było mega ciężko. Nie mam pamięci do meczów.
To było bardzo dużo emocji, bo pamiętam taki obraz, to było na transmisji chyba też widać, że był ostatni gwizdek i wszystkie padły na murawę wycieńczone.
Był to na pewno ciężki mecz. Przeciwnik był też mega na nas też nastawiony, tak ostro, że tak powiem, nie dawał dochodzić do sytuacji bramkowych, bo chyba nawet nie miałyśmy tych sytuacji tak dużo klarownych, ale najważniejsze, że potrafiłyśmy się mu na jego terenie przeciwstawić i wywieźć cenny punkt.
Wiadomo, że teraz w 2. lidze jest dużo ciężej, ale czym w twoich oczach się ta 2. liga różni od 3.?
Przede wszystkim indywidualnością, bo zespołowo piłkę gramy dobrą, zgrywamy się z drużynowo, ale kuleje u nas indywidualność. Brakuje u nas indywidualnie takiej agresji, takiej jakby walki, no wiadomo, że każda chce wygrać mecz, ale takiej, no, zawziętości, nie odstawiania nogi… To już nie jest jak w 3. lidze, że sobie czy zagramy nawet jakieś lekkie podanie, to przejdzie, czy sobie nie zaatakujemy szybko i mocno, to że to też wyjdzie. Po prostu indywidualnie musimy się jakby podnieść taką zawziętością, agresją, mocnymi podaniami, fizycznością taką.
No dobra to teraz przejdziemy jak do kolejnego wątku. Opowiedz o swoim pierwszym treningu i jaka ciekawa anegdota się z tym wiąże.
Przyszłam sobie na trening, była jakaś gra… Ja w ogóle nie miałam pojęcia jak przyszłam na trening, że jest jakaś gra pozycyjna, jakaś utrzymanie, czy coś w tym stylu. Była jakaś gra, trener postawił mnie w środku, dał mi kamizelkę, bo były dwie grupy, byli też jokerzy, a ja nie widziałam co, gdzie, z czym, jak, komu mam podać piłkę, co mam robić, kręciłam się wokół siebie. Zdenerwowałam się i powiedziałam, że nie będę grać. Rzuciłam ten znacznik i poszłam do szatni. I potem idę do tej szatni, i mówię sobie, że jestem głupia, bo tak niefajnie się zachowałam, że tak nieładnie. Tak mi głupio się zrobiło. No nie no, mówię, jak wyjdę do szatni, to nie mogę zabrać rzeczy, wyjść i już w ogóle się nie pokazać, bo wypada coś powiedzieć, nie wiem, może przeprosić czy coś. No i tak przebrałam tylko buty i wyszłam na boisko, usiadłam sobie i tak patrzyłam. Trening się skończył, podeszły do mnie Klaudie Stradomska i Łyzińska, zaczęły mi gadać, tylko nie pamiętam co, ale chciały mnie wesprzeć, wytłumaczyć, no i przekonały mnie do tego, żeby się nie poddawać. Przyszłam na kolejny trening, potem na kolejny i tak zostałam, więc trochę jakby mnie uratowały, bo teraz nie wiem, co bym robiła i co by się ze mną działo.
Dosyć późno zaczęłaś grać w piłkę, bo miałaś 19 lat. Dlaczego tak późno?
No właśnie nie wiem, też się czasem zastanawiam, bo przecież kobiecy klub był od 2012 roku. Ja na początku nie słyszałam, że oni istnieją. W pewnym momencie odzywałam się do Pegaza Drobin, bo o nich wiedziałam, ale w końcu nie wiem, jak to się rozwiązało.
No właśnie oni się rozwiązali dosyć szybko.
No po prostu nie słyszałam, że są Królewscy. Wtedy była mniejsza popularność piłki kobiecej, teraz jest trochę inaczej i praktycznie każda dziewczynka w mieście pewnie wie, że jest dla niej drużyna w Wiśle Płock. Wtedy nie słyszałam, że jest takie coś jak Królewscy i tyle. Albo może coś gdzieś słyszałam, tylko może wstydziłam się jakoś dowiedzieć, dopytać.
To jak to się stało, że wreszcie się dowiedziałaś i trafiłaś do klubu?
Moja historia jest dość trudna… (dłuższa chwila przerwy) Może zacznę od tego, że miałam trudne dzieciństwo. W wieku w sumie trochę późnym, bo już szesnastu lat, trafiłam do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego, tak zwanego domu dziecka. Nie ze swojej winy, tylko z winy moich rodziców, którzy nadużywali alkoholu, sąd skierował mnie i mojego brata do domu dziecka. I w tym domu dziecka pracowała pani psycholog, która była żoną prezesa Królewskich. Tak sobie z nią rozmawiałam, ona dowiedziała się, że lubię grać w piłkę i okazało się, że to jest jej mąż i że jak chcę, to ona może się do niego odezwać i zapytać czy tam kogoś szukają, czy nie. Więc jak mówiła, tak zrobiła - przekazała informację mężowi, zapytała, no i po paru dniach prezes przekazał to trenerowi, a trener zaprosił mnie na trening. To był też taki okres, że pracowałam nad morzem sezonowo. Trener odezwał się akurat w tym czasie jak miałam wyjeżdżać, więc umówiłam się z nim, że jak wrócę sobie z tej pracy, to przyjdę na ten trening, na którym właśnie rzuciłam koszulką.
Trochę się już znamy i trochę o tobie wiem, więc jeszcze podrążę temat. Możesz opowiedzieć o tym, jak nad tym morzem czekałaś na powrót i ten trening?
Kupiłam sobie bluzkę do trenowania, wzięłam ze sobą piłkę, byłam taka podekscytowana. Nad to morze pojechałam z koleżanką do Mrzeżyna, tam gdzie urodził się Grzegorz Krychowiak. Pracowałam sobie od rana do wieczora na zmianę z tą koleżanką, tam na miejscu kupiłam sobie buty do trenowania, turfy. Zaczęłam w wolnym czasie biegać po lesie, po plaży. Była tam jakaś szkoła, więc obok było boisko. Do koleżanki przyjechał chłopak, to jak ona pracowała, to sobie z tym kolegą szliśmy na boisko i graliśmy razem w piłkę. No i tak codziennie sobie biegałam, coś tam robiłam z piłką i nie mogłam się już się doczekać, tylko odliczam dni. Jeszcze chyba wtedy miałam zostać na dwa miesiące, a poprosiłam tego pana, co mnie przyjął, że muszę wrócić szybciej, żeby być na treningach. Zostałam na miesiąc, a nie na dwa, bo tak bardzo szybko chciałam iść na ten trening.
No dobra to jak już w sumie jesteśmy tutaj, to jak wspominasz swój pierwszy sezon gry?
Nie pamiętam go totalnie, naprawdę. Mało grałam, wchodziłam na jakieś tam minutki, nie pamiętam jak wyglądałam, ale na początku trener widział mnie na skrzydle. W sumie dalej chciałabym tam grać, ale tam trzeba trochę więcej biegać, a mi nie zawsze się chce (śmiech). Ja nie wiem, dlaczego w ogóle się znalazłam na dziewiątce. Jak myślisz?
Myślę, że trener zauważył, że do takiej pozycji masz większe predyspozycje.
No tak, zaczynałam na skrzydle, ze skrzydła właśnie strzeliłam tę pierwszą bramkę. Nie bardzo pamiętam swój pierwszy sezon, mało minut dostawałam, no bo wiadomo, byłam nowa, ale chciałam się uczyć i w pewnym momencie trener mi zaufał, a potem przesunął na dziewiątkę i tam już się zadomowiłam w składzie na dobre.
Opowiedz jeszcze o meczu zagranym na płycie głównej ORLEN Stadionu.
No to jest chyba mecz, który najlepiej będę wspominać w swoim życiu, mimo tego że zagrałam ich kilka bardzo dobrych, chociażby ten mecz z Polonią, czy jakieś tam inne, gdzie były emocje, to wiadomo, że na głównym stadionie, przy tylu kibicach to jest coś pięknego, niesamowitego. Jak wchodziliśmy jak tacy prawdziwi piłkarze przez ten tunel, to sobie powiedziałam, że wchodząc na murawę się przeżegnam i tak zrobiłam. I było fajnie, czad, nawet nie umiem się wysłowić, bo to nie do opisania. No fajnie, jak się strzela bramkę to już w ogóle super, kibice krzyczą twoje nazwisko i emocje wybijają poza skalę. Cudowne uczucie po prostu.
Koniecznie musisz tu powiedzieć o cieszynce po pierwszej bramce! Co to miało być i co wyszło?
To było tak, że kolega z marketingu, Sebastian, jak tak sobie gadaliśmy przed meczem, powiedział, że jak strzelę bramkę, to żebym zrobiła gwiazdę. Jak strzeliłam tę bramkę, to byłam tak podekscytowana, że jakby trochę zapomniałam o tej gwieździe i prawie się połamałam, bo z emocji zrobiłam ją z rozbiegu i prawie się zabiłam (śmiech).
Cieszynka w trzech aktach. Fot. Paulina Rogalska / Wisła Płock S.A.
Czym różni się ta Ola, która teraz siedzi obok mnie od tamtej Oli, która wtedy rzuciła kamizelką? Jak się zmieniłaś?
Wciąż jestem młoda, ale teraz też mądrzejsza (śmiech). Z wiekiem może to się zmienia, mądrzeje z wiekiem? Jakby stwierdziłam, że czas coś zrobić ze swoim życiem i iść coś robić poza domem, pracą, szkołą.
Ale wyobrażasz sobie siebie teraz w tamtym wieku, tylko jakby mając wszystko w głowie tak, jak masz teraz, że idziesz na pierwszy trening i coś nie wychodzi, to rzucasz znacznikiem i wychodzisz?
No nie, mimo, że gdzieś nadal tak się denerwuję, to już na pewno nie rzuciłabym znacznikiem, ale wciąż mam ten problem, że się irytuję, gdy coś mi nie wychodzi i najchętniej to bym to już rzuciła, nie robiła tego, ale no jednak nie można się tak szybko poddawać. Tym bardziej, że się to lubi. Szkoda byłoby po prostu to wszystko rzucić…
W wieku 26 lat to wiele dziewczyn już dawno nie gra w piłkę – co sprawia, że ci się jeszcze chce?
To dobry czas dla mnie! Co mam innego w życiu robić? Ja już tyle razy rzucałam piłkę, tyle razy sprzęt oddawałam, że nie da się tego zliczyć, ale jak miałabym tylko siedzieć w domu i chodzić do pracy, to byłoby nudne życie. A tak to sobie gram w piłkę, poznaje ludzi, jestem w tym świecie piłki kobiecej i to jest fajne. Wyjeżdżamy na mecze, poznaje miejscowości, boiska, no nie wiem, kurczę, jak to powiedzieć. Nudno byłoby tylko siedzieć i pracować, i nic poza tym nie robić. Trzeba uprawiać sport i być zdrowym, mimo tego że miałam już lima pod okiem, kostki poskręcane, ale i tak się dobrze trzymam. Piłka to jest już taki styl życia, ciężko się z tego wypisać. Są emocje, jest fajnie, coś się dzieje, nie ma rutyny.
No właśnie o rutynę to chciałam teraz zapytać. Tych bramek strzelasz sporo – czy dalej tak samo cię cieszą, czy to się nudzi?
No nie, nie nudzi. A czy w zauważyliście kiedyś, żebym się nie cieszyła? Nie no, może były takie mecze gdzie było już z 10 bramek i już trochę mniej cieszyły, bo na przykład ja, z całym szacunkiem dla nich, nie lubię grać z zespołami słabszymi, tylko wolę większe wyzwania. Jak się strzela tych bramek po 5, 6 w meczu to ta 5. czy 6. bramka też jest fajna, też się cieszę, no ale tak trochę jakby mniej, bo jest za łatwo. A tak to ja z każdej bramki się cieszę i to widać na pewno. Skaczę, latam, fikołki robię… No cieszę się każdą bramką, czasem mam wrażenie, że takiego głupka z siebie robię, że się tak cieszę. Cieszę się jak dziecko kiedy strzelam bramki, czy strzela je ktokolwiek inny z mojej drużyny.
W swoim pierwszym sezonie grania nie strzeliłaś żadnej bramki, w drugim doczekałaś się wreszcie goli. Jak wspominasz tego pierwszego, jakie to było uczucie?
No fajne! To było u nas, na Stadionie Miejskim z Orlętami Baboszewo. Po strzeleniu biegłam nie patrząc gdzie biegnę i prawie wpadłam na skrzynkę elektryczną przy murawie, bo nie wiedziałam, że to jest na mojej drodze, ale na szczęście jakoś ją przeskoczyłam. Tak się cieszyłam, bo to było cudowne uczucie. Niewiele pamiętam w sumie z tego meczu już, ale tę bramkę zapamiętałam i to zdjęcie z rozłożonymi rękami, i tę koszulkę Klaudii, w której wtedy grałam.
Po strzeleniu swojej pierwszej bramki. Fot. Michał Grzembski
Z Adą Hegerberg
Teraz też wątek trochę baboszewski, ale już z samego Baboszewa. Kibice krzyczeli „ale męska łyda” – jak ty podchodzisz do takich uwag?
Właśnie chyba dwojako. Z jednej strony zrozumiałam to tak, że wyglądam zbyt męsko, tak trochę szyderczo, a z drugiej, że mam fajnie wyrzeźbioną łydkę, jak prawdziwi piłkarze. Ale później zaczęłam się śmiać, śmieję się do tej pory.
Później zdarzyło ci się słyszeć jakieś głupie uwagi z trybun?
Nie, nigdy nie słyszałam. Przede wszystkim to ja nie słyszę prawie nic, co krzyczą kibice jak już są. Raczej nie usłyszałam nigdy, żeby ktoś się śmiał jakoś szyderczo, tylko bardziej pozytywnie.
To jeszcze bym chciała od ciebie wyciągnąć taką anegdotkę, skąd się wzięło mówienie na ciebie, że jesteś Adą Hegerberg, jak to się stało, że Ada się stała twoją idolką, to po pierwsze, a po drugie, opowiedz o waszym spotkaniu.
Włączyłam sobie pewnego dnia mecz, to była Liga Mistrzyń i była taka piłkarka, która strzelała tak dużo bramek i uderzała bardzo dużo głową, tak mi się spodobała po prostu, fajnie było na nią patrzeć, no i stała się moją idolką.
No i przejęłaś jej numer.
Tak, przejęłam jej numer i czułam się trochę jak ona, bo też tych bramek trochę z główki strzelałam, więc… no jakoś zaimponowała mi, zainspirowała mnie.
Musisz opowiedzieć jak spotkałaś Adę!
Wyświetliło mi się na Facebooku, że Olympique będzie grał z Medykiem w Koninie mecz towarzyski. Jak się dowiedziałam, że to w Polsce, to prawie od razu jechałam, mimo że to było jeszcze z miesiąc do tego. Pojechałam na ten mecz i było fajnie, tylko Ada nie grała, bo była kontuzjowana. Dużo wcześniej dostałam w prezencie od ówczesnego chłopaka koszulkę Olympique z nazwiskiem i numerem Ady, więc była okazja, żeby ją założyć. Na początku tak dziwnie się z tym czułam, bo przyjechałam na mecz polskiej drużyny w koszulce przeciwnika i trochę się bałam ja założyć, ale w końcu to zrobiłam, bo jakaś pani na trybunach też miała ich koszulkę, więc było mi trochę raźniej. Wracając, trochę się zasmuciłam jak zobaczyłam, że Ada nie zagra, ale siedzieliśmy blisko ich ławki i jak była blisko niej, to ją zawołaliśmy, żeby zrobić sobie zdjęcie. To był czas covida i maseczek, a najpierw podeszłam do niej bez maseczki i ktoś ze sztabu kazał mi ją założyć. Pobiegłam szybko i to zrobiłam, a jak się odwróciłam, to ona czekała na mnie. Zobaczyła, że mam jej koszulkę i tak się ucieszyła, że aż krzyknęła, że fajnie. Zrobiłyśmy sobie zdjęcie, a po meczu przyszła na trybunę pod daszkiem i tam dawała wywiady. Podeszłam i sama mi zaproponowała, że podpisze się na koszulce. A! Jeszcze nie powiedziałam, że się popłakałam jak zrobiłam z nią zdjęcie. Tak że zrobiłyśmy sobie też zdjęcie jak mi podpisuje i po tym jak mi podpisała. Do tej pory nie wyprałam tej koszulki, bo ten podpis jest zrobiony długopisem i się boję, że się spierze. Mam ją w antyramie. Cieszę się, że poznałam Adę, było fajnie, ale niestety nie ściągnęła mnie jeszcze do Lyonu (śmiech).
No dobra, to jeszcze wróćmy do ciebie na boisku. Czy czujesz taką presję, bo powiedzmy, że mało bramek teraz strzelamy, można powiedzieć, że troszkę trener nam zarzuca brak skuteczności. Czy to ciebie jakoś osobiście boli, czujesz presję? Jak sobie z takimi rzeczami radzisz?
Tak, boli i nie radzę sobie, chyba znowu oddam sprzęt (śmiech). A tak na poważnie, to ciężko, ale jakoś sobie z tym radzę. Czuję presję, skoro jest brak skuteczności, a ja jestem napastniczką i jak słyszę, że jest brak skuteczności, to każdy taki mecz potem biorę na siebie, że to ja nie strzeliłam, bo jestem napastnikiem, więc powinnam strzelać. Czuję presję po prostu i jak sobie radzę? No właśnie ciężko, nie umiem chyba sobie jeszcze poradzić, ale się nie poddaję i pracuję dalej. Może potrzebuję też czasu, żeby przystosować się do wyższej ligi.
Czujesz, że to są takie zarzuty zasłużone? Że jest tutaj pole do poprawy i nad tym pracujesz, czy że niepotrzebnie ci się obrywa?
Może zasłużone, no bo faktycznie miałam jakieś sytuacje, których nie wykorzystałam. Pracuję nad tym, staram się i wierzę, że to w końcu przyjdzie, a teraz to jest tylko chwila słabości. Nie da się wszystkiego wykorzystać, ale będę robić wszystko, żeby dogodne okazje zamienić wiosną na jak największą liczbę bramek. Jeszcze się rozkręcę.
Powoli zmierzamy do końca. Powiedz, jakim typem zawodnika Ola Synowiec jest na boisku, jakie są twoje mocne strony?
Powiedziałabym, że taka walka, agresja i nie odpuszczanie, ale wiem, że czasem odpuszczam. Zdarza się, że ktoś mi to powie i potem sobie zdaję sprawę, że faktycznie gdzieś odpuściłam. Ale jakim typem? Ja myślę, że po prostu takim agresywnym - żeby to nie zabrzmiało, że chcę kogoś połamać, bo nie o to chodzi - takim walecznym. No bo walczę, nie odstawiam nogi, przepchnę się, powalczę z przeciwnikiem, czy tam wyskoczę, że się nie boję.
A poza boiskiem jaką jesteś kobietą?
Poza boiskiem jestem raczej spokojna, pomocna, ale też i wstydliwa. Lubię obejrzeć seriale, poleżeć po prostu w domu, ale też bardzo lubię jeździć na rowerze, czy pooglądać tiktoczki i się pośmiać, chociaż ze sto razy myślałam, czy tego nie odinstalować, bo potrafi to pożreć bardzo dużo czasu i czasem są tam bardzo głupie rzeczy. Poza tym to nie mam czasu na robienie innych fajnych rzeczy, bo pracuję, cztery razy w tygodniu mamy trening z drużyną, do tego mecz w weekend. Wstaję rano, ogarniam się, idę do pracy, idę na trening i tak naprawdę dzień się kończy.
To chyba naprawdę musisz lubić tę piłkę, skoro poświęcasz jej tyle czasu, nie dostając za to pieniędzy?
No tak, nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym teraz nie grać w piłkę. Nie wiem, co bym robiła teraz. Cieszę się ze swojego życia. Jest fajnie i mimo tego, że tyle razy miałam dość i tyle razy rzucałam piłkę, nie wyobrażam sobie życia bez niej.
A tak w pozycji starszej i bardziej doświadczonej koleżanki, co byś powiedziała młodym piłkarkom, które dopiero zaczynają swoją przygodę?
Żeby nie rzucały koszulką na pierwszym treningu! Żeby robiły to, co lubią, kochają, z taką werwą, energią, walką. Żeby się nie bały, żeby się nie poddawały przede wszystkim. No i żeby dawały od siebie zawsze 100% plus jeden za koleżankę, jeśli nie idzie.