Klaudia Łyzińska: Cieszę się jak dziecko
Niemal dziesięć lat temu została pierwszą strzelczynią bramki w oficjalnym meczu płockiej drużyny kobiecej. Od tego czasu bez przerwy gra dla najpierw Królewskich, a teraz Wisły i wreszcie doczekała się wymarzonego awansu oraz rozegrania meczu na płycie głównej stadionu. Zapraszamy na rozmowę z pomocniczką Wisły Płock Klaudią Łyzińską.
Na początek proszę o podsumowanie tego sezonu według ciebie.
Klaudia Łyzińska: Myślę, że ten sezon dostarczył nam wiele pozytywnych emocji. Było dużo szczęścia i radości. Na początku dwa mecze wygrane, dwa mecze przegrane. Jestem z nas bardzo dumna, bo w tamtej rundzie przegrałyśmy z Fortami Piątnica 0:3, a na wiosnę wygrałyśmy z nimi 9:0. Z Polonią przegrałyśmy jesienią 0:4, a na wiosnę u siebie pokonałyśmy je 5:0. To tylko pokazuje jaką robotę zrobiłyśmy. Było dużo pracy – myślę, że nigdy wcześniej nie wykonałyśmy takiej pracy jak przez cały ten sezon.
Nie wszyscy, którzy będą nas czytać, mają świadomość, że na ten awans pracowałyśmy od dziesięciu lat, zaczynając od sezonu 2013/14 jeszcze jako Królewscy Płock. Od samego początku celem był awans, ale zawsze czegoś brakowało. Czym się różniły te poprzednie lata od tego sezonu? Co teraz zadziałało?
W poprzednich latach chyba dopiero uczyłyśmy się grać w tę piłkę nożną, poznawać wszystkie jej aspekty od samego początku. Nie miałyśmy żadnej zawodniczki, która grała gdzieś indziej i potem przyszła do nas – zaczynałyśmy tak naprawdę od zera. Każda niby kopała sobie gdzieś tam na podwórku, ale nie miałyśmy żadnego szkolenia. Grałyśmy nogami, a nie głową, a teraz dzięki trenerowi Adrianowi Piankowskiemu nauczyłyśmy się, że piłka nożna to gra przede wszystkim głową, a nogi to tylko narzędzia naszej pracy. Wcześniej brakowało nam też dużo szczęścia, wykończenia dogodnych okazji, których masę stwarzałyśmy. W tym sezonie poświęciłyśmy bardzo dużo czasu na analizowanie naszych błędów. Trener robił godziny analiz, jeszcze więcej niż w poprzednich latach, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczne, bo z każdą tą analizą też próbowałam poprawiać swoje błędy i myślę, że właśnie to, plus ten nasz ogromny wkład pracy, przyczyniły się do sukcesu, jakim jest awans. Wcześniej zawsze byłyśmy gdzieś w czołówce, ale za każdym razem zdarzył się taki mecz, na którym się wyłożyłyśmy, musiałyśmy patrzeć na inne drużyny i wszystko się sypało. Teraz przed ostatnim meczem mamy już spokojne głowy, z czego się bardzo cieszymy, bo pewnie też inaczej byśmy do niego podchodziły, gdybyśmy dalej biły się o ten awans.
W meczu Królewscy – DAF Płońsk właśnie ty strzeliłaś pierwszą oficjalną bramkę w historii płockiego piłkarstwa kobiecego. Jak wspominasz ten moment?
To była ogromna radość! Chociaż zaznaczam, że to nie JA strzeliłam, tylko cała drużyna. Jestem szczęśliwa i dumna, że mogę widnieć w zapiskach jako pierwsza, historyczna strzelczyni.
Byłaś wtedy jeszcze praktycznie dzieckiem [Klaudia miała wtedy 15 lat – przyp. red.], teraz jesteś już dorosłą kobietą i całe życie spędziłaś w Płocku. Nie chciałaś stąd wyjechać, tak jak duża część twoich rówieśników?
To prawda – wiele osób stąd ucieka, jednak myślę, że akurat ja bym za bardzo tęskniła za Płockiem, rodziną i znajomymi. W sumie nie czułam takiej potrzeby, żeby wyjeżdżać, a miałam wiele możliwości. Miałam propozycję przejścia do Medyka Konin, miałam tam już składać papiery do szkoły, jednak na poczcie się rozmyśliłam i ich nie złożyłam. Miałam sygnały z SMS-u Łódź, Stomilu Olsztyn, jednak moje serce cały czas było tutaj w Płocku, cały czas chciałam doprowadzić do tego awansu i zdecydowałam się zostać, grać tutaj i stworzyć z tą drużyną coś pięknego.
Czy łatwo jest pracować przez tyle lat z jednym trenerem [Adrian Piankowski pracuje z drużyną od jesieni 2013, a od wiosny 2014 jako główny szkoleniowiec – przyp. red.], znosić czasem jego humory i rozczarowanie kolejnym brakiem awansu, czyli de facto tego najważniejszego efektu pracy?
Z jednej strony niełatwo jest to znosić, a z drugiej nauczyliśmy się już siebie na tyle, że ja tak naprawdę wiem, co trener odpowie w różnych sytuacjach i jak zareaguje na pewne rzeczy. On też tak naprawdę zaczynał swoją pracę jako młody chłopak, uczył się fachu właśnie na nas i przeszedł z nami tę drogę. Trzeba też przyznać, że był bardzo dzielny i musiał również znosić nasze humorki, bo praca z kobietami to myślę, że nie jest łatwa sprawa i często na pewno miał nas dosyć. Dzielnie znosił nasze humorki, a my dzielnie znosiłyśmy jego i możemy teraz powiedzieć, że odwalił kawał dobrej roboty i myślę, że nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego trenera.
Dodajmy, że musiał się też przez cały czas zajmować samodzielnie sprawami organizacyjnymi.
Tak, miał bardzo dużo na głowie. Kilka razy miał asystenta, ale i tak robił największą robotę, a ci asystenci nie utrzymywali się u nas długo. Trener Adrian zrobił kawał dobrej roboty, wiem, że często siedział dziesiątki godzin po nocach nad analizami z meczów i treningów, kupił drona specjalnie, żeby nagrywać nasze mecze i treningi. Bywało ciężko, ale nigdy nie pokazał, że zwątpił w naszą drużynę. Mogę mu tylko podziękować za wszystko, co dla nas zrobił. Jest najbardziej profesjonalnym jednoosobowym sztabem, jaki można sobie wyobrazić i sam robi robotę dla kilku osób.
Powiedz mi jeszcze czy łatwo ci jest godzić obowiązki zawodowe z grą w piłkę, bo mimo że to tylko poziom amatorski, to jednak wkładamy w to bardzo dużo pracy?
Od początku tego roku jestem pracownikiem Politechniki Warszawskiej, na której wcześniej studiowałam technologię chemiczną i nie ma co ukrywać – zależało mi na jak najlepszych ocenach, a od przyszłego roku zamierzam robić doktorat. Oczywiście pogodzenie tej pracy z uprawianiem sportu nie jest łatwe, ale jak się kocha to co się robi, zawsze znajdzie się na to czas. Czasem było ciężko, uczyłam się po nocach, ale dawałam radę, bo wiedziałam, na co pracuję. Wiedziałam co chce osiągnąć i jaki mam cel. Najważniejsza jest determinacja i samodyscyplina. Trzeba jasno postawić sobie cel i do niego dążyć. Od zawsze wiedziałam, że do sukcesu nie ma windy. Są schody, które stopień po stopniu pokonywałam i dziś mogę jasno powiedzieć, że było warto.
Pierwszy oficjalny mecz piłki kobiecej w Płocku, czyli wspomniany wcześniej mecz Królewscy – DAF niemal dziesięć lat temu, został rozegrany pod stadionem, na którym teraz zagramy pierwszy mecz, w którym jesteśmy już pewne awansu do II ligi. Jakie to ma dla ciebie znaczenie? Jak ty to teraz przeżywasz?
We mnie są takie emocje… Jak się tylko dowiedziałam, że dostaniemy możliwość gry na stadionie, po prostu cieszyłam się jak dzieciak i zresztą do tej pory cieszę się jak dziecko. Nawet mając ostatnio możliwość przejścia po stadionie, wychodząc z tego tunelu, czułam się po prostu niesamowicie. Od dziecka zawsze to było moim marzeniem zagrać na takim dużym stadionie, wyjść przez wielki tunel, być otoczona ze wszystkich stron trybunami. Pierwszy raz będziemy miały wreszcie okazję tu zagrać i poczuć te emocje jak prawdziwe piłkarki.