Szczepański: Strzelimy gola? Okej, strzelmy kolejnego
Płocki kibic piłkarski na pewno nie raz słyszał już o Patryku Szczepańskim. Napastnik od zawsze był jednym z najmłodszych piłkarzy w każdej szatni, w której się znajdował, a w seniorskiej piłce debiutował niedługo po ukończeniu szesnastego roku życia. Teraz role się jednak odwróciły i to on musi pociągnąć za sobą młodszych kolegów.
W rozmowie najlepszy strzelec forBET IV ligi mazowieckiej ocenia swoją dotychczasową przygodę z piłką wraz z jej kulisami, a także przedstawia swoje marzenia i cele na najbliższy okres. Poznajcie bliżej naszego snajpera!
Czy obecny Patryk Szczepański, to najlepsza dotychczasowa wersja Patryka Szczepańskiego? Obserwuję cię od wielu lat i wydaje mi się, że nigdy nie byłeś przez dłuższy okres w takiej dyspozycji.
To jest ciężkie pytanie... Wydaje mi się, że tak. Patrząc przez pryzmat moich dotychczasowych wypożyczeń, które nie były do końca przemyślane, bo i w głowie miałem już różne myśli, gdzieś tam zatraciłem tę formę. Będąc kiedyś pod pierwszym zespołem, czułem się bardzo dobrze i myślę, że teraz jest nawet i lepiej. Minęło kilka lat, jestem teraz bogatszy o doświadczenie i to procentuje. Na wczorajszym treningu czułem niekiedy zmęczenie podróżą, treningiem i tak dalej. Gdy nie idzie, umiem to sobie powiedzieć. Ale na przestrzeni ostatnich miesięcy widzę i czuję się mocny, nawet na treningach. Jest pewność w ruchach.
Od samego początku swojej przygody z piłką grałeś głównie ze starszymi od siebie. Mając piętnaście lat, grałeś w rozgrywkach U-19, a jako szesnastolatek regularnie w czwartoligowej Wiśle II Płock, zdobywając nawet bramki. Ciężko było to „dźwignąć”?
Mnie, Adamowi Radwańskiemu i Radkowi Gałązce szło to jakoś gładko. Podpisaliśmy pierwsze kontrakty. Drugi zespół też przyjął nas super, to było mega wyróżnienie. Pierwszy trening w rezerwach to było dla mnie „wow!”. Zespół był wtedy prowadzony przez trenerów Artura Serockiego i Pawła Gaula.
W zasadzie nawet potem grałeś ze starszymi. Zamiast „robić” awans do Centralnej Ligi Juniorów z rówieśnikami, ty ogrywałeś się już w seniorach na wypożyczeniu.
Nie miałem wtedy nikogo, kto by mi załatwiał jakieś testy. Krystian Pomorski jechał wtedy do Świtu Nowy Dwór Mazowiecki i się z nim zabrałem. Trzecia liga, fajny poziom jak na takiego „małolata”, jakim byłem. Trzeba było spróbować. Z CLJ-ką się minąłem dwa razy. Była taka sytuacja, że jeszcze rok przed tym awansem, moja ekipa wygrała szkolne mistrzostwa Mazowsza i mieliśmy jechać na ogólnopolskie, jako reprezentacja Gimnazjum numer 5. Prowadził nas trener Marcin Lig. To się jednak pokrywało z dniem meczu o CLJ-kę. Bardzo chcieliśmy pojechać na te mistrzostwa, ale pojechaliśmy jednak walczyć o CLJ. Przegraliśmy sromotnie to decydujące spotkanie, zostaliśmy z niczym. Ani Centralnej Ligi, ani szkolnych mistrzostw.
Kto z zawodników, z którymi mijałeś się w juniorach, powinien zrobić większą karierę?
Na pewno Radek Gałązka. Mieszka teraz w Krakowie, skończył już raczej na poważnie z piłką, ale dalej utrzymujemy kontakt. Może jeszcze wróci, ale to już nie „to”. Myślę, że z naszej piłkarskiej klasy w gimnazjum to nasza trójka miała największy talent. Fajnie, że chociaż jednemu się udało. Był jeszcze Wojtek Mazurowski. On też. można powiedzieć. wypłynął dalej, bo po dobrym sezonie w Sokole Ostróda w drugiej lidze złapał nawet angaż w pierwszej lidze. Doszedł do tego ciężką, systematyczną pracą. W GKS-ie Jastrzębie miał spory czas kontuzje. Wrócił teraz Ostródy, więc oby się tam odbudował.
Dlaczego akurat Radwański wypłynął najszybciej? Poszedłeś do Świtu razem z nim, jako siedemnastolatkowie. Rok później on grał już w pierwszej lidze, ty zostałeś w trzeciej.
Adam miał bardzo dobrą wytrzymałość, technikę, nieustępliwość. To najbardziej go cechowało. Był cały czas nastawiony, żeby piąć się w górę. Po wypożyczeniu w Świcie mi też bardzo zależało, żeby iść wyżej, ale nie miałem takiej osoby, która by mi załatwiła jakieś testy.
Teraz nastolatek z ośmioma bramkami w trzeciej lidze z miejsca jest na radarze „większych”.
Dawali mi wtedy też karne, wolne, grałem coraz więcej. Nikt się jednak nie odzywał. Byłem tylko próbowany w drugiej lidze, w Radomiaku Radom. Z Wisłą Puławy strzelam bramkę w sparingu. Myślę sobie „zostaję, jak nic”. Przyjechał jednak potem inny, wysoki napastnik. Wchodzę ostatni na rozmowę, sądziłem, że dograć szczegóły. Dowiedziałem się, że szukają właśnie takich warunków fizycznych, jakie ma on i mi podziękowali. W ostatniej chwili wyskoczyła mi Kotwica Kołobrzeg, ale też z trzeciej ligi. Wolałem jednak iść tam, niż zostawać w rezerwach Wisły.
Miałeś tam dobrą pierwszą rundę. Potem jeszcze byłeś na kolejnym wypożyczeniu i tak krążyłeś pomiędzy wypożyczeniami a drugim zespołem. Nie miałeś momentu zwątpienia?
Był, zdecydowanie. Jeszcze Kasztelan Sierpc… W tamtym okresie nie patrzyłem w ogóle na swój rozwój piłkarski, liczyło się co innego. Później długo miałem też w głowie wyjazd z Polski. Wstępnie miałem w Holandii opcję pracy, jakiejś tam gry w niskiej lidze, ale nic pewnego. A wiadomo, jak to bywa, mógłbym zostać na lodzie i byłby problem. Zdecydowałem się spróbować raz jeszcze od nowa.
Trochę to wszystko brzmi tak, jakbyś do tej pory nigdzie nie miał stabilizacji, był trochę z doskoku.
Te moje wypożyczenia wyglądały tak, że prawie wszędzie szedłem na koniec okienka. Swego czasu w grę wchodziła w grę jeszcze Skra Częstochowa. Myślałem sobie, że Pogoń Siedlce dopiero co spadła z pierwszej ligi, to jest mocniejsza i lepiej to będzie wyglądało wizerunkowo i tak dalej. Wybrałem Siedlce, no i co ja ci mogę powiedzieć… Miałem też przerwę, kontuzję. Tam najlepsze było to, że trener jak na mnie postawił, to niedługo potem go zwolnili. Przyszedł drugi, daje mnie… Ale na skrzydło! A ja zawsze „dziewięć”, „dziesięć”, no ale dobra, próbuję. Jest rozgrzewka, daję wrzutkę i kontuzja pleców przed samym meczem Z czasem sam sobie chciałem skrócić wypożyczenie. Miałem pewne problemy, nazwijmy to, osobiste Piłka nie sprawiała mi radości. Chciałem być wtedy w Płocku, to było dla mnie priorytetem. Na jakieś sześć kolejek przed końcem rundy powiedziałem trenerowi, że chcę skrócić wypożyczenie w zimę. Odpowiedział: „dobrze, ale będą grali ci, którzy zostają”. I w taki sposób sam się skasowałem, takie to były te moje wybory. Młody, głupi.
I runda w plecy.
Śmieszne, że trener i tak dał mi potem jeszcze zagrać. I wyglądałem nieźle! Zimą wróciłem pod pierwszy zespół. Trenerem był Kibu Vicuna. Czułem się dobrze, ale nie dość, że zmienił się szkoleniowiec, to złapałem kontuzję. Potem przyszedł trener Leszek Ojrzyński, była walka o utrzymanie i tak oto moja przygoda z „jedynką” się zakończyła.
Wracając powoli do teraźniejszości — co się zatem „przestawiło”, że widzimy cię w Płocku?
Człowiek się uczy na błędach. Byłem jak choleryk, impulsywny. To się zmieniło. Kiedyś mój charakter parł mnie do przodu, a z czasem robił kłopoty, tworzył zwątpienia. Trzeba było stanąć z boku, przemyśleć wszystko. Brakowało mi też po prostu spokoju. Pewnego razu tata mi mówi, że „wróć do Wisły, jak będzie możliwość”. Wiedziałem, jak to tutaj będzie wyglądało, jaki jest model gry. Według mnie problemem jest też to, że młodzi piłkarze uczą się gry w piłkę od tyłu i tak dalej, a w trzecich ligach zaczyna się gra na aferę. U nas to wygląda inaczej. Duża w tym zasługa trenera Marka Brzozowskiego.
Reprezentacja Okręgowego Związku Piłki Nożnej Płock na III Papieskim Turnieju Piłki Nożnej w 2011 roku. W górnym rzędzie: pierwszy od lewej Marek Brzozowski, czwarty od lewej Patryk Szczepański. / fot. Tygodnik Płocki
Długo trzeba było cię namawiać na powrót?
Różne myśli już chodziły po głowie. Gdyby to się opóźniło o trzy dni, to mnie by tutaj nie było. Trener znał mnie z juniorskich kadr okręgu płockiego, gdzie grałem u niego na przykład z Marcinem Bułką. Kiedyś nawet się prawie spotkaliśmy w Wyszogrodzie, dokąd miałem trafić jako dzieciak, żeby w końcu nie grać ze starszymi. Od tamtej pory nie mieliśmy kontaktu, ale świat piłki jest mały. Minęło tyle lat i się odezwał. Przyjechałem na rozmowę wtedy, kiedy spotkaliśmy się na tym meczu Back to the Roots. Z początku termin mi nie pasował, ale trener powiedział, że niedługo wyjeżdża i nie będzie odwrotu. W takim razie spakowałem się w samochód i podjechałem. Porozmawialiśmy. Do ostatniej chwili miałem znaki zapytania.
Skąd te znaki? Czy chcesz jeszcze raz spróbować?
Tak. Czy po prostu mi się to dalej opłaca? Czy warto? Porozmawiałem jednak z tatą. On też mi podpowiedział, żeby teraz skupić się w stu procentach na piłce. Podjąć rękawicę. Nie żałować, że się nie powalczyło. Jeśli znów coś nie wyjdzie, spojrzę na siebie i powiem „dobra, nie ma co tego ciągnąć, kończymy to”. Na razie jest jednak tak, że nie mam prawa na nic narzekać.
Mówiłeś o tym, że ty nie zawsze słuchałeś się starszych. Czy teraz ty chcesz pomagać młodszym kolegom?
Ja nigdy nie lubiłem, jak słyszałem gdzieś „młody, zrób to”, „zrób tamto”, bo ty jesteś młodszy. Strasznie to denerwowało, dlatego sam tak nie robię. To jest szacunek do drugiego człowieka. Kiedyś w jednym klubie trener nie wiedział nawet, jak się nazywam, bo ciągle „młody”, „młody”. Nie można pokazywać wyższości. Widać to po Mateuszu Lewandowskim. Jeśli on, taki piłkarz, nie patrzy na nikogo u nas z góry, to jakim prawem ja miałbym tak robić? Jest tu fajna grupa, fajny misz-masz młodości z rutyną. Ale ja na pewno nie mam się za jakąś „starszyznę” w szatni, bo bardziej doświadczeni są Lewy (Mateusz Lewandowski – przyp.red.) i Klepa (Dawid Klepczyński – przyp.red.). Mateusz to prawdziwy pasjonat piłki. Mogę się od niego uczyć dużo spokoju. Kiedyś byłem narwany, a on wprowadza dużo opanowania. Strzelimy gola? Okej, strzelmy kolejnego. On uczy nas, jak pchać to do przodu, nie zachłysnąć się wygranym meczem, zdobytą bramką.
A jak ci się układa współpraca z młodymi?
Staram się mieć bardzo dobry kontakt ze wszystkimi, na przykład Pacior (Jakub Paciorek – przyp.red.) jest ode mnie przecież młodszy o cztery lata. Popełniłem masę błędów przez swoją drogę, dlatego staram się pomagać im nawet nie tylko w sprawach piłkarskich, ale takich życiowych. Piłkarsko sam się jeszcze ciągle dużo uczę. Myślę, że od Kuby na pewno mógłbym wziąć grę jeden na jeden. To u niego robi różnicę. Dlatego trener postawił go na wahadło. Ma odejście, gaz, przekładkę, technicznie też fajny.
Jak zapatrujesz się na rywalizację w linii ataku? Jesteś liderem drużyny, pewnie jedną z najciekawszych postaci tej ligi, ale młodzież stara się na ciebie naciskać.
Wiem, po co tutaj przyszedłem i to mnie nawet bardziej motywuje, niż konkurencja. To moi koledzy z szatni, ale jednak także rywalizacja. Jeśli ktoś z nich będzie wyglądał mega dobrze, to usiądę na ławce. Najczęściej grałem w lidze z Tomkiem Walczakiem. Tak naprawdę razem pracujemy na siebie na boisku, robimy sobie wzajemnie miejsce. Staram mu się dużo podpowiadać. Na pewno mogę podziwiać jego profesjonalizm, ambicję. On jest ciągle głodny gry.
Czy ty, z perspektywy czasu uważasz, że swoją postawą pracujesz na szansę w pierwszym zespole?
Za mną dobra runda i staram się zasłużyć na szansę. Dążę do tego cały czas, bo do tej pory, jeśli kiedyś trenowałem z „jedynką” to tylko pojedynczo. Zdarzył się też taki „gościnny” sparing z Wartą Poznań, kiedy pojechaliśmy tam z Krystianem Ogrodowskim, Alexem Krawcem i Kubą Witkiem. Miałem też jednak swoje wypożyczenia, gdzie mogłem potwierdzić, że zasługuję na wyróżnienie, a tego nie zrobiłem. Nie mam więc do nikogo pretensji, ale wiem, że stać mnie na taki awans. Nie jestem młodzieżowcem, ale nie jestem też stary. Jestem ambitny i jakbym tak nie myślał, to by mnie tu nie było.
Często w tego typu tematach jest podawany przykład Damiana Warchoła. Jesteś w stanie iść jego drogą, żeby nawet trochę okrężną drogą, ale jednak wypłynąć na szerokie wody?
To też trochę inna sytuacja, bo on nastrzelał tych bramek w trzeciej lidze, więc wyżej, niż my teraz. Ale kto wie, co będzie w przyszłości. Jest ode mnie starszy trzy lata, więc jest jeszcze trochę czasu! Fajnie, że jemu się tak to potoczyło. Takich, jak on, jest naprawdę więcej w niższych ligach. Duża motywacja i dowód na to, że „Można? Można!” .
Ciekawe jest to, że grał przecież z Grzegorzem Wawrzyńskim w Pelikanie Łowicz, obaj mieli mocną pozycję, są rówieśnikami.
Mało tego, z Damianem w Łowiczu grał też mój brat! Ale swoją drogą Grzesiek to ogromne wzmocnienie. Jestem pewny, że on też dałby radę na dużo wyższym poziomie. Z tego co mi mówił brat, Warchoł zawsze był ukierunkowany tylko i wyłącznie na piłkę. Wcześniej na treningi, mimo że niższa liga i tak dalej. To zaprocentowało. To jest ta wiara, że się uda, że jeszcze nadejdzie „ten” moment. Jakbym ja tego nie czuł, to by mnie tu nie było.
Wspomniałeś o bracie — kto z was ma większy talent do piłki nożnej?
Ciężko mi to porównać, jesteśmy zupełnie innymi piłkarzami. Mamy trochę inne walory. On na pewno miał mega potencjał. Szybkość, gra jeden na jeden. Ma też już swoje lata, ale ja też mu mówiłem, że jakby strzelił w trzeciej lidze z dziesięć bramek, to kto powiedział, że jeszcze gdzieś wyżej nie zagra? Ja teraz postawiłem na piłkę, mam nadzieję, że wyjdzie mi to z korzyścią.
Różnią was też chyba charaktery. Może trzeba by było je trochę wymieszać?
Oj tak, zdecydowanie. Od zawsze jestem bardzo pewny siebie, z kolei Damian był aż nazbyt spokojny. To pokazuje, że trzeba zawsze umieć to wyważyć. Każdy jest jednak inny, charakter bardzo ciężko zmienić.
Co jest twoim celem na najbliższy czas?
Jeśli chodzi o bliższy czas, to oczywiście awans do trzeciej ligi. Nie wybiegam w przyszłość, ale chcę wrócić na poziom centralny. Oczywiście, jako chłopak stąd, z Płocka, marzeniem jest dostanie szansy w pierwszej Wiśle. Wiem jednak, że to bardzo ciężkie, bo cały klub również się doskonale rozwija. To nie jest takie proste, ale zrobię wszystko, by na to sobie zapracować. Mam za sobą grono najbliższych, rodzinę, przyjaciół, którzy mnie wspierają i nie zawracam sobie już głowy innymi rzeczami. Jestem skupiony na tym, by realizować swoje marzenia.
Kiedyś spotkaliśmy się w Orlen Arenie na początku sezonu. Zdążyłem ci powiedzieć, że fajnie, jak dobijesz bramkami do „osiemnastki” z numeru na białym komplecie strojów, a ty po rundzie masz w lidze siedemnaście, a łącznie dwadzieścia cztery. Ile razy spiker włączy jeszcze pewną piosenkę na Stadionie Miejskim?
No tak, #Hot16Challenge! Nie no, super sprawa z tym. Teraz celuję już w liczbę z niebieskiej koszulki, czyli trzydzieści siedem. Fajnie by było, czemu by nie? Celownik chcę zacząć nastawiać już od sparingu „dwójką” Górnika Zabrze. Grunt, żeby zdrowie dopisywało.
Rozmawiał Arkadiusz Stelmach